Pomysł grupki homoseksualistów, aby podczas przyszłorocznych piłkarskich ME wyodrębnić na stadionach specjalne sektory dla lesbijek i gejów, zyskał (nie)spodziewanie wpływowych popularyzatorów. 5 marca br. we wrocławskim Teatrze Polskim odbyła się premiera "Tęczowej Trybuny 2012".
Znam osobiście pięcioro homoseksualistów (trzy lesbijki i dwóch gejów). Z trojgiem się przyjaźnię, wypiliśmy niejedno piwo i niejedną godzinę razem przegadaliśmy. A piszę o tym, żeby nikt nie próbował - po linii najmniejszego oporu - wyjeżdżać mi tu z homofobią itp. zarzutami.
Za przejaw homofobii uważam natomiast plan wydzielenia dla gejów i lesbijek osobnych miejsc na stadionach w czasie Euro 2012. Ale jeśli owa koncepcja nie jest wprost homofobiczna, to z pewnością stoi w jaskrawej sprzeczności z fundamentalnymi celami środowisk LGBT - tj. ze zwalczaniem dyskryminacji oraz z dążeniem do równości i integracji.
Utworzenie trybuny specjalnego przeznaczenia sprowadzałoby się bowiem do symbolicznego odseparowania od reszty społeczeństwa tych, którzy mieliby na niej zasiadać.
Kwestią otwartą pozostaje, czy byłoby to oddzielenie od gorszych, czy przeciwnie. Czyli: czy ma to być próba uczynienia z mniejszości seksualnych grupy uprzywilejowanej, lepszej z jakichś względów od pozostałych ludzi, czy - odwrotnie - usiłowanie zepchnięcia homoseksualistów na margines.
Oba rodzaje podziału kojarzą mi się jak najgorzej. Pierwszy z wagonami tramwajowymi opatrzonymi napisem "Nur für Deutsche", z punktami za pochodzenie i Pewexami. Drugi z segregacją rasową w USA i RPA, z numerus clausus w II RP i gettami żydowskimi za okupacji niemieckiej (o, przepraszam: hitlerowskiej oczywiście).
W razie zaistnienia pierwszego typu podziału zaprotestowałbym ja - dyskryminowany wówczas heteroseksualista. W drugim przypadku - powinni głośno sprzeciwić się wszyscy homo-, bi-, transseksualiści, transwestyci etc., bo ci, którzy uzurpują sobie prawo do bycia ich rzecznikami, wciskają im kit gorszy niż wróżka udzielająca "porad" w telewizji. Z kolei przedstawiciele organizacji gejowsko-lesbijskich, prawdziwie wierni swym ideałom, powinni ostro skrytykować cały ten idiotyczny pomysł "tęczowej trybuny". Co więcej: jego inicjatorom i krzewicielom powinni nakopać do d...y i rozpędzić tę bandę na cztery wiatry, ponieważ alternatywa albo bramini, albo pariasi, albo lepsi, albo gorsi nijak nie przystaje do hasła "Każdy inny - wszyscy równi!".
Kto więc jest tym samozwańczym mecenasem LGBT, kto wciska kit, komu nakopać i kogo rozpędzić?
W tekście Andrzeja Horubały "Niedopieszczeni bez krzywdy", opublikowanym w poprzednim (6.) numerze tygodnika "Uważam Rze" (s. 44), można m.in. przeczytać:
"Tym razem wykluczonych duet [P. Demirski & M. Strzępka – przyp. DziubekWrocław] znalazł o dwa przystanki od klubu «Krytyki Politycznej», mianowicie w którymś z lokali odwiedzanych przez celebrytów i maklerów - Szpilce czy Szparce. Tam to, przy warszawskim placu Trzech Krzyży, skrzywdzeni homoseksualiści zwierzyli się z pomysłu walki o własną trybunę na Euro i z kłopotów, jakie przed nimi stoją. Paweł Demirski z matką swego dziecka - Moniką Strzępką - nie zastanawiali się długo, bo zobaczyli, że oto temat sam pcha im się w ręce. Wiadomo: będą patroni, sponsorzy, będzie wsparcie mediów i projekt domknie się ideologicznie. Tak powstał spektakl «Tęczowa Trybuna 2012»".
I wszystko jasne: odpowiedzialna jest para Strzępka–Demirski - czyli ludzie "Krytyki Politycznej". Nota bene: nie pierwsza to sytuacja, kiedy "Krytyka..." odwala homoseksualistom (i innym, których bierze pod swe skrzydła) niedźwiedzią przysługę, mimo zapewne najlepszych chęci. Cóż - taka już permanentna cecha marksistów: chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle ;]
GWAŁT NA TEATRZE
Dzisiaj w wielu wrocławskich knajpach, pubach i klubach walają się ulotki reklamujące "Tęczową Trybunę 2012", całe miasto obklejone jest plakatami - promocja wre więc należycie. A ja mam iście hamletowski dylemat: nie pójść na to przedstawienie (z wiadomych powodów...) czy może jednak pójść?
"Istnieje także w widowisku Strzępki element realnej akcji: aktorzy rozdają publiczności petycję do podpisu, przepytują o opinię na temat VIP-owskich sektorów. Jest więc głosowanie, jest plebiscyt, jest społeczny ruch" - napisał dalej Horubała.
Nie, bynajmniej nie jestem przeciwko nowatorskości w teatrze. Gdyby nie ona, wciąż tkwilibyśmy w teatrze greckim, nie byłoby teatru elżbietańskiego, teatru romantycznego... Jednak nakazywanie aktorom, aby wchodzili w tego typu relacje z widzem, uważam za przełamywanie tej jedynej, ostatniej granicy nieprzekraczalnej. Abstrahuję już od faktu, że ów widz może poczuć się osaczony i obawiając się wyjścia na homofoba, będzie wyrażać pogląd odpowiadający nie jego przemyśleniom, tylko zgodny z linią "partii" (czytaj: produkcyjniaka "Tęczowa Trybuna 2012"). Ale jeśli zaprzęga się widza w rolę (nomen-omen) aktora, dlaczego także widzowi nie pozwolić na takie eksperymenty? Skoro aktor narusza mir widza, to czemu widz nie mógłby analogicznie: np. wparować na scenę, rzucić jajkiem w aktora czy choćby próbować nawiązać z nim rozmowę w czasie przedstawienia? Albo jeszcze inaczej: skoro Strzępka z widzów czyni aktorów, czy jest wobec tego gotowa zapłacić za ich - jakby nie patrzeć - występ? Czyż to nie jest gwałt? Gwałt dokonywany na teatrze jako sztuce! Pal licho decorum, zasadę trzech jedności, pal licho ściany, scenę, kostiumy, pal licho prawo, poprawność, dobre obyczaje, pal licho wszystko. Absolutnie wszystko oprócz jednego! Bo jeżeli zburzymy regułę widz – aktor, czy nie zniszczymy tym samym teatru?!
W "Rejsie" M. Piwowskiego Filozof (grany przez Andrzeja Dobosza) stwierdza: "Nie mogę być jednocześnie twórcą i tworzywem". Ja zaś nie wyobrażam sobie bycia jednocześnie widzem i aktorem. To bowiem nie sztuki koncepcja, lecz antykoncepcja.
Chociaż z drugiej strony - miałbym wspaniałą okazję do wygłoszenia tego wszystkiego, co tutaj napisałem. I oczywiście natychmiast zażądałbym wynagrodzenia. Może nawet udałoby mi się rozwalić ten ich spektaklik, robiąc coś, czego Strzępka z Demirskim nie przewidzieli? Iść czy nie iść?...
Komentarze